Czyli po co Bóg tworzył świat? Niezależnie od szerokości geograficznej którą okupowała ludzkość, jej przedstawiciele zgadzali się co do tego, że na początku nie było nic. Nie było światła, więc było ciemno. Nie było dźwięku, więc było cicho. Nie było ciepła, ani żadnej energii, więc było zimno. Słowem było nieciekawie – żadnych możliwości, żadnego potencjału. Nie było też cierpienia, to prawda, ale jeśli nie było żadnej świadomości, ani zmysłów którymi ten świadomy byt mógłby postrzegać otoczenie, to pojęcia „przyjemność-cierpienie” zaczynają tracić w takim wypadku znaczenie. Nie można stwierdzić w takim wypadku czy to dobrze, że nie ma ani jednego, ani drugiego.
Z czasem powstały też filozofie i kierunki myślenia które dały narodziny koncepcji „monady”, w której cała materia przed Kreacją wszechświata znajdowała się w stanie całkowitej jedności i harmonii, a dopiero później wyodrębnił się niedobry Demiurg który wykorzystał zawartość monady do stworzenia swojego więzienia: życia.
W przypadku oceny samej Kreacji, tego czy jest ona czymś „dobrym” czy też „złym”, ocena efektu tej pracy staje się też oceną samego twórcy. Tak więc koncepcje w rodzaju gnostycyzmu czy buddyzmu optują za „złym” pomysłem, portretując Stwórcę jako twórcę więzienia które ogranicza cząstki pierwotnej świadomości, trzymając je pod kluczem biochemicznego, opartego na węglu życia, cyklu który nigdy się nie kończy, kręci jedynie w kółko i w kółko, nie wykazując przy tym żadnych konkretnych powodów dla sensowności swojego istnienia.
W koncepcji dobrego Stwórcy i stworzenia, propagowanej przez większość religii, oraz niekiedy w filozofii (jak np. u Platona, który oceniał Demiurga jako kogoś kto – w skrócie – wiedział co robi i nie można Go za nic winić), Kreacja miała swój konkretny powód i sens, niedostrzegany jedynie przez ułomny, niegotowy jeszcze do tego ludzki umysł. Wszelkie cierpienia które przeżywają istoty żywe są wkalkulowane w plan i będą kiedyś miały swój kres. Religie starożytne miały tutaj pewną przewagę nad budowaną w atmosferze ciągłego zastraszania teologią chrześcijańską czy islamską, uczyły bowiem o dualizmie, który w naturalny sposób przypominał wiernym, że Stwórca jako twórca wszystkiego, jest w istocie twórcą absolutnie wszystkiego – zarówno tego co postrzegamy jako dobre, jak i tego co jest złe.
Tora w sprytny sposób ukrywa geometryczną koncepcję stworzenia (rozdzielenia) oraz dalszego podziału. Bóg tworzył przez 6 dni, zaś 7-mego odpoczywał:
Kim naprawdę może być Bóg i po co to zaczynał?
W naszym kręgu kulturowym od najmłodszych lat sprzedaje nam się bajkowy pogląd na Stwórcę, który o ironio jest niemal identyczny do spojrzenia na bogów w panteistycznych religiach Greków czy Rzymian. Tak jak Grek patrzył na Zeusa, albo Rzymianin na Jupitera, czyli na króla bogów, tak i my patrzymy na Stwórcę, słuchając ostrzeżeń aby przez nasze działania Bogu „nie zrobiło się przykro”. Patrzymy na Niego jak na surowego mężczyznę z białą brodą który – jak go wkurzysz – ześle na ciebie chorobę, albo ciśnie piorunem, a jeśli wyjątkowo sobie przeskrobiesz, to wtrąci cię do Tartaru na wieczne męki.
Z drugiej strony, oprócz niemiłosiernych razów kijem, kapłaństwo zaoferuje ci też marchewkę – pośmiertne krainy szczęśliwości, Elizjum, do którego trafisz za życie zgodne z nakazami mądrzejszych od ciebie, a tym samym bliższych Zeusowi. Tego typu religia iluzji jest niewątpliwie łatwiejsza do przyjęcia dla nas wszystkich, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, która jest czasami piękna, a czasami przerażająca, i tym samym wymaga podjęcia odpowiednich działań i wykorzystania wszystkich dostępnych nam emocji – ponieważ złość również została stworzona przez Demiurga, tym samym za jej istnieniem również stoi konkretna przyczyna i powód.
W efekcie tego braku równowagi w naszym postrzeganiu rzeczywistości, największymi religiami obecnego świata są dwie, niezbalansowane ciężarki na szali rozsądku. Islam Religia Pokoju, siłą narzucająca ludziom zachowania szydzące z Boskiego stworzenia/rozumu, oraz ta druga religia, propagująca modlitwy do Kubusia Puchatka, w oczekiwaniu na Dolinę Muminków którą racz nam dać Panie.
Rezultat nierównowagi w każdym przypadku może być tylko jeden: ból. Z bólem przychodzą kłótnie, niezrozumienie, wraz z nimi przychodzi (do wyboru) nienawiść albo zobojętnienie, później (do wyboru) gwałtowna utrata wiary albo całkowita utrata kontaktu z rzeczywistością, a na końcu – chaos.
O ile prościej byłoby nam wszystkim, gdyby od kołyski aż po grób przypominano by nam wszystkim tylko jedną, jedyną zasadę:
Nierównowaga tworzy cierpienie.
Owszem, nikt by nie zarobił na takich katechizmach, ani na „ewangelii równowagi”, ale za to jak ciężko byłoby zapomnieć taką maksymę.
Może być i kolejna: Być to znaczy móc.
Istnienie możliwości oznacza jednoczesne istnienie przeszkody – możemy „coś” zrobić, ale nie zrobi się to samo w momencie gdy o tym pomyślimy. Zawsze są jakieś przeszkody stojące na drodze zamiarowi i nie ma gwarancji, że ostatecznie praca zostanie ukończona . Zawsze więc będą istnieć dwie siły, dwa bieguny, dwa ciężarki na szali, plus i minus, światło które tworzy cień, ponieważ nie ma cienia bez światła.
Wszystkie złe wiadomości które nas bombardują, a w szerszym ujęciu – cała natura konspiracji – to efekt nierównowagi, gdzie jeden kolor sukcesywnie wypiera drugi.
Lekcja eurowizyjna zmusza więc do spojrzenia na to, co wcześniej nie wydawało mi się specjalnie ważne: na ezoteryczne spojrzenie na kolory. Nie jest to takie łatwe powiedzieć, że to jest czarne, a to jest białe i basta, ponieważ naszych pięć zmysłów postrzega coś więcej.
Kiedy białe światło przechodzi przez pryzmat, rozszczepia się na 7 kolorów.
Pierwszym jest czerwień, powszechnie znana jako kolor zagrożenia i niebezpieczeństwa, a jednocześnie kolor nierozerwalnie związany z życiem. Piątym kolorem jest błękit, który jest też „najdalszym” kolorem jaki dostrzegał człowiek pierwotny, jest to bowiem kolor nieba, które dla niego stanowiło granicę wszystkiego. Poza błękitem znajdował się dla starożytnych już tylko Bóg.
Za niebieskim jednak znajdują się jeszcze indygo i fiolet, kolory najwyższego stopnia w tajnych stowarzyszeniach. Purpura jest tutaj ekwiwalentem liczby 33, albo heksagramu – unii dwóch sił (trójkątów). Purpurę można uzyskać poprzez zmieszanie dwóch barw: czerwonej i niebieskiej.
Problem w tym, że niebieski można też uzyskać poprzez zmieszanie żółtego i zielonego, to jest więc najprostszym wyjaśnieniem „kolorowego elementu” w spisku ludzi których nazywamy „iluminatami”, chociaż bardziej pasowałoby do nich określenie „nokturnaci”. W tej rozgrywce człowieka ze Stwórcą postanowiono bowiem zniszczyć stworzenie, osiągnąć kolor purpurowy bez udziału niebieskiego, co w gnostycznej myśli jest odpowiedzią na uwięzienie ludzkości przez Demiurga. Kiedyś… ktoś… po wielu pokoleniach badania matematycznych oraz fizycznych zasad funkcjonowania świata, wpadł na pomysł aby wyjść poza ostatnią widzialną barwę – wyjść poza błękit nieba i odzyskać utraconą (jak uważano) boskość.
W tym mieszaniu kolorów nikt nie zastąpi jednak koloru czerwonego.
W filmie „Matrix” Morfeusz oferuje Neo dwie pigułki, niebieską która pozostawi go w iluzji, albo czerwoną pigułkę, która da mu bolesne wybudzenie i wyswobodzenie się z Matriksu. To jest symbolika gnostyczna.
Aby więc pokonać granicę więzienia, muszą te „więzienie” zniszczyć, zatopić je całe w czerwieni. Nie wystarczy pojedyncze wyjście, ponieważ dla ludzi wierzących w reinkarnację nie ma żadnych gwarancji, że z czasem nie pojawią się tutaj ponownie. Kto słyszał o takim terminie: „kult śmierci”? To są ci sami ludzie którzy stoją za stworzeniem broni atomowej, za zalewaniem Europy przez muzułmanów, za koncepcją transhumanizmu i badaniami nad wytransferowaniem ludzkiej świadomości do rzeczywistości wirtualnej – a to przecież tylko kilka przykładów. Kult śmierci, kult liczby 27, ponurego żniwiarza, ludzie którzy na pytanie: „Czy stworzenie jest czymś dobrym?” odpowiedzieli: „Nie”. Chcą pokonać samego Boga ponieważ postrzegają to jako swoje przeznaczenie, coś co jest im należne i do czego przygotowywali się cierpliwie przez milenia.
W takim myśleniu nie ma oczywiście mowy o szukaniu równowagi. Żeby zaistniała jakaś równowaga, musi też istnieć rzeczywistość w której działają opozycyjne do siebie siły, musi też istnieć waga która będzie odbierać i mierzyć tą energię.
To ludzie są tą wagą. Nie ma dnia, żebyście czegoś nie zważyli i nie wydali werdyktu.
„Ten świat schodzi na psy, jest coraz gorzej!”
Właśnie jedna z szal poszła niebezpiecznie w dół.
W momencie cofnięcia postępu Kreacji z powrotem do”Monady” – w tej samej chwili wracamy już tylko do tego co było przed początkiem wszystkiego: do ciemności, zimna, ciszy, braku możliwości i niewykorzystanego potencjału.
Życie istnieje dzięki światłu, ale światło rzuca też cień.
KLIPOT
W historii stworzenia świata wg zoroastryzmu, Stwórca Ahura Mazda (Pan Mądrości) tworząc światło oraz ogień, przyciągnął do niego niebezpieczną siłę przebywającą w najgłębszych czeluściach. Samo zaistnienie ognia dało świadomość czemuś co zapragnęło ten ogień zdobyć i pochłonąć. Pojawił się więc Angra Mainju, cień samego Stwórcy, który o mało co nie zniweczył jego aktu Stworzenia. Pomimo jednak tego, że został powstrzymany, jego działania skaziły idealną formę tego co zaistniało na samym początku. W ten oto sposób starożytna religia Zaratustry tłumaczyła fakt, że światło rzuca cień, ogień tworzy dym itd. Tak naprawdę wszystko ma swój cień, w każdym razie w sensie duchowym.
W kabale powstał termin klipot (ang. qlippoth), mający na celu wyjaśnienie tego, co my postrzegamy jako zło i niedobrą stronę stworzenia, tą która daje nam najwięcej do wiwatu.
Samo Drzewo Życia posiada więc swój mroczny cień, reprezentujący wszystko to czym Życie nie jest i nie miało być.
„Klipa – (l.mn., hebr., skorupy) – w kabale siły nieczyste. Pojęcie wywodzi się stąd, że k. mają otaczać dobro, którym się żywią i które je utrzymuje, co porównywane było do kory drzewa lub łupiny orzecha. Wprowadzają one niepokój i odrywają od skupienia się na Bogu. Mogą zostać odpędzone tylko przy pomocy ruchów ciała.” (jhi.pl)
„Triada Bina (Zrozumienie /3), Chochma (Mądrość /2) i Keter (Korona /1) są kabalistyczną reprezentacją manifestującego się Boga. (…)
„Duchowym doświadczeniem Keter jest Unia z Bogiem… Iluzją Keter jest dotarcie [do celu]. Możemy żyć, możemy się zmieniać, lecz nie ma niczego do osiągnięcia. Nawet Unia z Bogiem nie jest osiągnięciem; zawsze byliśmy w jedności z Bogiem, wiedza o tym niczego nie zmienia i nie pociąga za sobą konsekwencji – tak długo jak żyjemy, nie ma innego celu w życiu oprócz życia samego w sobie. Jak powiedział kabalista Rebbe Nachman z Bracławia [7]:
“Nie ważne jak wysoko dotrzemy, zawsze będzie jakiś kolejny stopień. Dlatego nigdy nie wiemy wszystkiego, i wciąż nie osiągamy prawdziwego celu. To jest bardzo głęboka i tajemnicza idea.”
Klipot Keter to Daremność. Może Stworzenie było złym pomysłem. Może En Sof nigdy nie powinien tworzyć punktu – korony Keter. Być może całe Stworzenie, życie, cały ten cyrk trzech pierścieni w którym zmuszeni jesteśmy znosić trudy, jest tylko marnotrawstwem. En Sof powinien wessać Malkut (świat materialny) z powrotem do Keter… i przyznać się do błędu.” (hermetic.com)
Najciekawszym sposobem zrozumienia tego, co siedzi w głowach ludzi wierzących w swoją misję cieni, jest oczywiście wyszukiwanie ich ukrytych wiadomości w świecie rozrywki. Film Davida Lyncha „Inland Empire” nie jest najlepszym przykładem pojęcia „rozrywka” dla niedzielnego widza, ale jest za to idealnym przykładem na potrzeby tego artykułu.
Główna bohaterka Nikki Grace jest aktorką, której rola w nowym filmie stała się początkiem prawdziwego koszmaru na jawie. Zanim ją jednak dostanie, w jej nowym kalifornijskim domu pojawi się tajemnicza sąsiadka z wschodnio-europejskim akcentem, którą najwyraźniej interesuje nie tyle goszcząca ją aktorka, co jej polski mąż, tajemniczy Piotrek Krol o którym mówi się dalej w filmie, że „jest bardzo potężny” i wie „wszystko”.
Gość zachowuje się bardzo tajemniczo, jest wścibski i staje się coraz bardziej nieuprzejmy, zanim jednak zostanie wyproszony z domu przez tracącą cierpliwość Nikki, dzieli się z nią pewną historią, której znaczenie pozostało zapewne zagadką dla większości widzów nawet po zakończeniu seansu.
„Mały chłopiec… poszedł się bawić. Gdy otworzył swoje drzwi, ujrzał świat. Przechodząc przez te drzwi, zostawił odbicie. Narodziło się zło… i podążyło za chłopcem.”
Później dzieli są kolejną historią o dziewczynce zagubionej na targu, która jest kolejną wersją tej samej historii o chłopcu, rzuca też kilka tajemniczych zwrotów w rodzaju: „gdyby dzisiaj było jutro, nie pamiętałabyś również o niezapłaconym rachunku. Działania mają swoje konsekwencje.”
Motyw płacenia rachunków pojawi się w filmie ponownie, tym razem jednak groźba będzie skierowana w kierunku jej męża. W kolejnej scenie tego surrealistycznego obrazu Nikki otrzymuje główną rolę żeńską w filmie „On High in Blue Tomorrows”, którego scenariusz skrywa pewną tajemnicę – mianowicie, że jest to remake nigdy nie dokończonego, europejskiego filmu na temat pewnej cygańskiej klątwy. Filmu nigdy nie dokończono, z powodu czego zaczęły krążyć o nim różne mroczne historie.
Z czasem Nikki traci kontakt ze swoją starą rzeczywistością, odnajdując się jako nowa osoba (Sue Blue) gdzieś w Polsce, choć bardziej wygląda to wszystko na wiecznie zmieniający się sen, gdzie czasami bohaterowie są w USA, czasami w Polsce, a czasami są po prostu Gdzieś. W tajemniczym mieszkaniu które podobno należy do jej męża, znajduje 9 prostytutek, reprezentujących niesprawiedliwość świata który je do tego zmusił, tak jak cyfra 9 reprezentuje zarówno koncepcje problemów, jak i samego życia, ponieważ nie ma życia bez problemów. Hasłem promującym film było: „a woman in trouble.”
A Woman in Trouble (45)
45 również jest numerologicznym odwołaniem do niesprawiedliwego życia, a może raczej do matematycznej natury więzienia Demiurga, gdzie po dodaniu wszystkich cyfr od 1 do 9 otrzymujemy wynik 45.
W innej scenie główna bohaterka, sądząc po obrazku za oknem mogąca być wtedy w Polsce, otwiera drzwi kolejnej tajemniczej kobiecie która przypomina o… płaceniu rachunków:
„Przychodzę w sprawie niezapłaconego rachunku. Zna pani mężczyznę który tu mieszka?”. Uzyskawszy potwierdzenie, kontynuuje: „Trzeba zapłacić rachunek. (…) Zna pani mężczyznę który mieszka obok? Nazywa się Crimp.”
Zabawne nazwisko, nazywali się Crimp.
Crimp to w tym filmie nazwa demonicznej istoty prześladującej główną bohaterkę, czasami pokazanej jako ona sama, jako doppelganger, w dualistycznym , pokręconym i przerażającym odbiciu jej własnej osoby.
CRIMP (17)
Gematria ujawnia, że nazwa ta jest żartem twórcy skierowanym wobec gematrii samego stworzenia. Kiedy Bóg stworzył świat, uznał, że to co widzi jest „dobre( hebrajskie tov)” i to jest właśnie najbardziej znane wyjaśnienie numerologii liczby 17. Liczba dobrego stworzenia (17) jest tutaj przypisana cieniowi, demonicznemu bytowi, być może stworzonemu przez tego „małego chłopca” który przeszedł przez drzwi, zostawiając tym samym odbicie… i tworząc zło. Crimp dzieli z Bożym stworzeniem numerologię, ale przyjacielem tego stworzenia nie jest. Jest cieniem, negatywnym odbiciem które pragnie „wyrównania rachunku”, to jest zniszczenia obiektu który go rzucił.
Na obecnym etapie nie ma sensu wyjaśniać całego znaczenia tego filmu, zwłaszcza , że większość z was i tak by w to wyjaśnienie nie uwierzyła – wystarczy tych kilka przykładów symboliki, która jak widać nie jest całkowicie ukrywana, a jedynie ukryta na widoku, aż do czasu gdy przyjdzie pora na jej zobaczenie.
Bohaterka nie zostaje bezpośrednio zabita przez widmo/Crimpa, ale grana przez nią postać ostatecznie i tak umiera, gdzieś w Los Angeles, otoczona przez kilkoro bezdomnych. Scena jest tak pomyślana, że nawet po jej zakończeniu nie mamy pewności, czy to była tylko gra aktorska Nikki w jej filmie, czy też naprawdę tam zginęła. Jedna z bezdomnych kobiet nachyla się nad nią, żegnając ją następującymi słowami:
„W porządku, umierasz i tyle. Widziałam twoje światło. Płonie na wieki. Nie ma błękitnego jutra (blue tomorrows). „
Nie ma błękitnego jutra.
Śmierć Nikki wydaje się być skorelowana ze zniszczeniem Crimpa, a to uwalnia uwięzioną dotąd kobietę, Polkę znaną jako „zagubiona dziewczyna”, która nareszcie może zjednoczyć się z zaginionym mężem (okazuje się, że to był mąż Nikki. Czy w tym śnie to w ogóle ma znaczenie?) oraz synem.
Śmierć człowieka z jednoczesnym odejściem jego cienia (negatywnego odbicia), są tutaj pokazane jako coś pozytywnego, coś co uwalnia uwięzioną do tej pory udręczoną duszę – kobietę w kłopotach (a woman in trouble). Gdy Lost Girl wybiega ze swojego pokoju nr 205, biegnie co sił na sam dół, wiedząc, że będzie tam szczęśliwa wraz ze swoimi zaginionymi (martwymi?) bliskimi.
„Światło” jest 25-tym słowem w Torze. Zaginiona dziewczyna ucieka od światła… na sam dół.
Morał tego filmu jest niczym klipot sensu całego stworzenia. Po co żyć i się dalej dręczyć?
Po co żyć?
Jaki jest sens życia?
* * *
W hebrajskim słowo „błękit” (kahul) ma dokładnie takie samo ezoteryczne znaczenie, co Binah i Chochma na Drzewie Życia. Zrozumienie oraz Mądrość w jednym. Aspekt żeński oraz męski.
Zrozumienie Bożego zamysłu. Oto błękit za którym leży prawdziwa purpura.
„Klipot są jak strażnicy, ponieważ napisano: „Klipa (skórka/łupina) chroni owoc.” Nienawidzimy klipy, uważając ją za siły zła, podczas gdy spełniają one pewną rolę. Ratują nas poprzez ograniczanie nas, odrzucanie, odstraszanie nas! Tworzą cały szereg przeszkód rzucanych nam pod nogi, które możemy przejść dopiero wtedy, gdy będziemy godni tego co stoi po drugiej stronie, czyli za przeszkodą.
Wyobraź sobie małe dziecko które mogłoby robić wszystko na co ma ochotę. Jak wiele szkód wyrządziłoby wtedy i sobie i otoczeniu? Natura na to mu jednak nie pozwala. (…)
Nieczyste klipot chronią świętość. Musimy pokonać klipot i stać się od nich silniejsi. Wtedy będziemy mogli dotknąć świętości. Do tego czasu musimy walczyć z nieczystymi siłami, ponieważ nie jesteśmy jeszcze gotowi na więcej. (…) Musimy nauczyć się postrzegać wszystko z perspektywy Stwórcy, ponieważ On nie stworzył niczego na darmo.” (kabbalah lessons, xondie.com)
Radtrap
20.06.2017:
Reklamy
Dodaj komentarz
Comments 0